niedziela, 3 listopada 2013

Mroczny Rycerz Powstaje - subiektywne wrażenia

Ponad rok temu trafiła do kin trzecia część przygód Batmana w reżyserii Christophera Nolana. Ostatnio zdarzyło mi się po raz drugi obejrzeć film Mroczny Rycerz Powstaje i, ku mojemu zaskoczeniu, znowu wgniótł mnie on w fotel.


UWAGA! Film miał premierę w Polsce w lipcu 2012, dlatego nie widzę przeszkód, aby umieścić tu spoiler, a nawet opis zakończenia fabuły. Kto nie widział, niech nie czyta dalej.

Dla przypomnienia: po uratowaniu miasta przed Jokerem, wzięciem na siebie zbrodni Denta i utracie miłości swojego życia, Bruce Wayne z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zaszywa się w swojej rezydencji. Zostaje emo i całe dnie spędza rozpaczając nad śmiercią dziewczyny, która go spławiła. Usprawiedliwia go fakt, że nie wie, że go spławiła, bo Alfred „zapomniał” mu o tym powiedzieć. Kiedy pojawia się nowy super łotr, Batman nie może dłużej być bezczynny: odkurza stary strój i bierze się za oczyszczanie swojego miasta. Raz Batman kogoś bije, innym razem ktoś bije Batmana; w efekcie Bruce ma złamany kręgosłup. Nic to! Krótki pobyt na intensywnej terapii i Gacek wraca do gry. W końcu, dzięki pomocy nowych i starych przyjaciół, Batman po raz kolejny zwycięża zło i odjeżdża na białym koniu w stronę zachodzącego słońca, by już nigdy nie powrócić.

Historia szału nie robi, zasadniczo fabuła wygląda jak w większość superbohaterskich historii. Są dobrzy, są źli, dobrzy wygrywają, hurra! Co wyróżnia ostatnią część trylogii Nolana na tle innych filmów tego typu to idealne połączenie absurdu z realizmem. Gacek posługuję się przede wszystkim lekko podrasowaną technologią (taką, która jest już dostępna również dla nas), jego przeciwnicy również. Miasto w którym rozgrywa się historia jest niesamowicie zwyczajne, z dobrze znanymi nam problemami – ubóstwem i zanieczyszczeniem środowiska. Wszyscy bohaterowie podlegają bezwzględnym prawom fizyki, nikt nie lata, nie strzela laserem z oczu ani nie podnosi słonia jedna ręką. Z drugiej strony realizm w Mrocznym Rycerzu trudno porównać do tego z Szeregowca Ryana czy nawet Forresta Gumpa. Film pełen jest niedorzeczności, takich jak policjanci, którzy w świetnym zdrowiu przeżyli prawie pół roku w kanałach; więzienie pośrodku niczego, w którym zamknięto Brucea czy rakiety, które wysadzają w barykadzie idealnie okrągłą dziurę, nie naruszając przy tym reszty konstrukcji. Nie wspominając o zdolnościach regeneracyjnych protagonisty, który mało tego, że cudownie ozdrowiał, to niczym deus ex machina w ostatniej chwili pojawił się w Gotham. Tego typu głupot jest w całej trylogii bardzo wiele. Czy przeszkadzają w jej odbiorze? Absolutnie nie! Bądźmy poważni, to historia o miliarderze przebranym za nietoperza, który dzięki treningowi przez mistycznych-ninja-terrorystów staję się postrachem przestępców. Trudno oczekiwać zatem ciągłego podporządkowywania się zasadom logiki albo zwykłemu zdrowemu rozsądkowi. Nolanowi doskonale udało się dobrać proporcje realizmu i fikcji. Dzięki temu stworzył historię będącą esencją tego, czym są komiksy: idealne połączenie wyolbrzymienia i codzienności.

Poza tym film ma kilka naprawdę świetnie napisanych i doskonale zagranych postaci. Na pierwszy plan zdecydowanie wybija się Gary Oldman w roli komisarza Gordona, który już w pierwszej części trylogii wykreował genialną postać sprawiedliwego policjanta, któremu zdarza się łamać prawo dla większego dobra. Morgan Freeman jak zwykle zagrał bezbłędnie, chociaż rola Luciusa Foxa nie była już taka ważna jak w poprzednich częściach. Kobieta Kot w wykonaniu Anny Hathaway była moim zdaniem mało Kobieco Kocia. Fajnie, że Nolan czyni bohaterów swoich filmów realistycznymi, ale Strach na Wróble, Joker czy Ra's Al Ghul zachowali swoją komiksową tożsamość, podczas gdy Selina Kyle to jedynie wygimnastykowana złodziejka, a nie Pierwsza Kocica Gotham. A poza tym, to jakaś za chuda jak dla mnie. Marion Cotillard również zagrała bardzo dobrze, jej Miranda Tate była bardzo przekonująca. Nie wiem jak to możliwe, ale przy pierwszym oglądaniu filmu zapomniałem, że Ra's Al Ghul miał córkę, więc przeżyłem ogromne zaskoczenie. John Blake w roli Robina bez trykotu był świetny- doskonale zagrał młodego policjanta, który czerpie od wielu mentorów, by w końcu pójść własną drogą. Film kradnie jednak Tom Hardy. Jego Bane jest zdecydowanie jednym z najsympatyczniejszych morderców, jakich widziało Hollywood. Ciepły głos, nienaganna kultura wypowiedzi i gracja z jaką łamie kości na długo pozostaną w mojej pamięci. Jest jak wielki, kudłaty miś spotkany w Stumilowym Lesie, do którego puchatego futra przytulasz się z rozkoszą, aby chwilę potem rozszarpał Cię na strzępy swoimi pazurami. Był jeszcze Christian Bale, ale chociaż grał główną rolę zupełnie nie zapadł mi w pamięć- a to chyba niezbyt dobrze o nim świadczy.

Bardzo podobał mi się też motyw miasta zagrożonego zniszczeniem. Może się wydawać, że Nolan mocno przerysował tutaj motyw rewolucji, która wywiera „sprawiedliwość” na bogatych, ale sądzę, że chodziło mi o pokazanie jak nisko potrafią upaść ludzie, jeśli wiedzą, że za ich czyny nie grożą im żadne konsekwencje. Z drugiej strony widzimy też, że tak naprawdę rewolucja nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością społeczną, a ma na celu jedynie przejęcie władzy. Ciekawie prezentuje się też postawa władz USA. Pertraktacje z terrorystami to nie w ich stylu. Z drugiej strony, co innego strzelać do ludzi gdzieś w odległym kraju, a co innego pozwolić zginąć kilku milionom własnych obywateli. Nie od dziś wiadomo, że są równi i równiejsi. Czyżby Batman był filmem politycznym?

Świetne wrażenie robi też walka Bane'a z Batmanem. Mroczny Rycerz, obrońca dobra, który przegrywa walcząc samotnie w ciemnościach, zwycięża ostatecznie w świetle dnia otoczony setkami sprawiedliwych. Wypada jeszcze wspomnieć o świetnych scenach akcji, pościgach, bijatykach i strzelaninach, akrobacjach i przede wszystkim spektakularnych wybuchach. Niby nic, niby widzieliśmy to tysiąc razy, ale jest to doskonale zrobione i naprawdę imponujące. Warto też zwrócić uwagę, że film trzymał mnie w napięciu do ostatniej minuty i nie odpuszczał nawet na chwilę, chociaż widziałem go po raz drugi i wiedziałem jak się skończy.


Oczywiście nie podobała mi się ostatnia scena. Byłem zachwycony tym, że Batman umarł. Naprawdę w to uwierzyłem. Pomnik, pogrzeb, podział majątku. Do tego przewoził wielką bombę helikopterem bez autopilota. Jak miałby przeżyć? Rozumiem, że na potrzeby happy endu nie można było uśmiercić protagonisty, ale można było rozwiązać to w mniej prostacki sposób. Wystarczyłaby informacja, że jednak zaktualizowano oprogramowanie albo zakończyć na samym wzniesieniu toastu przez Alfreda, nie pokazując kochanków. Bardzo się przez to zawiodłem, zwłaszcza na tle zakończenia wątku Robina, który wyraźnie wskazuje na jego dalsze losy, ale nie widzimy jak bohater samotnie patroluje Gotham. Także wątki romantyczne są bardzo niedopracowane. Z Mirandą Bruce idzie do łóżka, właściwie na podłogę, nie wiadomo dlaczego- wcześniej spotkali się kilka razy, a ich znajomość nie była zbyt zażyła. Cóż, być może Bruce wczuł się w rolę playboya-miliardera. Lepiej wygląda sytuacja romansu między Kotem a Nietoperzem- przez cały film między nimi iskrzy- ale żeby od razu razem uciekać z miasta i zaczynać wspólnie nowe życie? Z drugiej strony, taka konwencja – nie ma co marudzić.

Mroczny Rycerz Powstaje to świetny finał genialnego cyklu. Otwarte zakończenie, które jednak zamyka wszystkie wątki. Film jest bardzo komiksowy, z dobrą fabułą, genialną grą aktorską, spektakularnymi efektami specjalnymi i świetnymi scenami walki. Nie zmienił mojego życia, ale zapewnił świetną rozrywkę na kilka godzin. Szkoda, że nie będzie kolejnych części- takich filmów nigdy dość.

___________________
Nie ogarniasz? Czytaj więcej komiksów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz