poniedziałek, 4 listopada 2013

Nowi Mściciele - Ultimates: Superludzie

U progu XXI wieku komiksy ze stajni Marvela ukazywały się od przeszło 60 lat. Po tak długim okresie oczywiste jest, że świat który stworzył Marvel jest niemal nie do ogarnięcia dla przeciętnego czytelnika. Postanowiono więc zacząć od nowa.



Aby uczynić historie o bohaterach bliższe współczesnemu odbiorcy, Marvel zdecydował się odciąć od ich przeszłości niezbyt grubą, ale wyraźnie narysowaną kreską i stworzyć ich zupełnie od początku. Ponieważ jednak głupie byłoby zniszczyć dziesięciolecia historii komiksu, powstał nowy świat z nowymi-starymi bohaterami. Tak powstały Ultimate Fantastic Four, Ultimate X-men oraz, zamiast Ultimate Avengers, Ultimates. Czyli jak łatwo się domyśleć: drużyna Najpotężniejszych Bohaterów Świata, w której skład weszli Ant-Man, Wasp, Iron Man, Thor, Kapitan Ameryka i Hulk. Oczywiście, każdy z przedrostkiem „Ultimate”.

Album można podzielić na dwie zasadnicze części: tę którą wszyscy znamy oraz tę która zaskakuje jak mróz w lipcu. Na początku historii spotykamy każdego z Mścicieli uniwersum Ultimate, poznajemy ich super moce i widzimy jak wspólnie mierzą się z zagrożeniem, któremu może podołać tylko drużyna superbohaterów. Nie muszę chyba mówić, że Ultimates dali radę i rozwiązali problem. I generalnie, jest to standardowe do bólu. Jest dużo mroczniej, jest trochę wulgarniej, jest dużo brutalniej, są zupełnie nowe kostiumy. Jest to duża zmiana względem świetnie znanego, „standardowego” uniwersum 616, która zdecydowanie robi wrażenie i jest przyjemnym świeżym powiewem w historii Najpotężniejszych Bohaterów Świata, ale jeżeli chodzi o fabułę, to niestety - wszystko już było. Być może to kwestia tego, że znaczną część tej historii wydał wcześniej Egmont, może chodzi o to, że widziałem niemal te same historie w filmach kinowych i animowanych o Avengers, ale nie zrobiło to na mnie specjalnego wrażenia. Co innego druga połowa historii.

Kiedy już zapoznaliśmy się z odmłodzoną wersją starych bohaterów, Millar uświadamia nas, że jesteśmy jak Jon Snow – nic nie wiemy. Z każdą kolejną stroną coraz lepiej poznajemy bohaterów i coraz bardziej widzimy jak wiele ich różni od „oryginałów” z sześćsetszesnastki. Nie są to już tylko wulgarne kserówki herosów stworzonych przez Stana Lee. To zupełnie inne postacie, które poza nadludzkimi mocami mają niewiele wspólnego z pierwowzorem. Inna historia, inna osobowość, inne cele, inne motywacje. Pomimo tego, że tempo akcji zwalnia, to - dzięki głębi jaką historia każdego z bohaterów wnosi do opowieści - fabuła wyraźnie się zagęszcza, aby zakończyć historię naprawdę bardzo, bardzo ciężkim akcentem.

Rysunki Hitcha doskonale dopełniają opowieść. Jest mrocznie, jest brudno, jest z rozmachem. Mrok i brud jak możecie zauważyć czytając tę recenzję są esencjonalne dla tej historii. Z kolei rozmach jest kluczowy dla Ultimates. No bo jak nie Najpotężniejsi Bohaterowie Świata mają toczyć epickie walki to kto?

Ostatnią zaletą albumu są świetne dialogi. Nie można ich pominąć, bo to właśnie one wydobywają głębię z naszych bohaterów. Bez nich ta historia byłaby jak Święta bez mandarynek – straciłaby swoją magię.

Strona techniczna jest bez zmian – bardzo dobry poziom. Dodatki w tym numerze WKKM są wybitnie nudne, ale to nie dla nich kupuje się kolejne tomy, więc nie ma co marudzić.

Ultimates: Superludzie to świetna historia, której niczego nie brakuje. Na pewno ma jakieś wady, ale poza pozorną wtórnością, ja ich nie dostrzegam. Rozkręca się powoli, ale ostatecznie wciąga jak dobry odkurzacz. Tak jak czekałem na drugi tom Planety Hulka, tak czekam teraz także na Ultimates 2.

Tytuł: WKKM Ultimates: Superludzie
Scenariusz: Mark Millar
Rysunek: Bryan Hitch
Wydawca: Hachette 2013
Ocena: 9/10 - Rewelacyjny
Cena i dostępność: 39,99 zł W prenumeracie albo w kiosku, empiku itp, chociaż nie w każdym.
___________________
Nie ogarniasz? Czytaj więcej komiksów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz