Za kilka tygodni
odbędzie się premiera nowego filmu Darrena Aronofskyego „Noe:
wybrany przez Boga”. Za to już w październiku zeszłego roku do
polskich sklepów trafił... komiks Aronofskyego „Noe”. Jak jedno
ma się do drugiego?
W 2011 roku, aby ułatwić
sobie znalezienie studia, które zrealizuje jego pomysł na kolejny
film, postanowił stworzyć z Niko Henrichonem komiks na podstawie
swojego scenariusza. „Noe” to adaptacja biblijnej historii o
potopie z kilkoma ważnymi zmianami, jednak nie odbiegająca zbytnio
od oryginału. Aronsofsky dodał od siebie sporo wątków gnostyckich
i rzeczy, które chociaż nie pojawiły się w Biblii, mogły pojawić
się w rzeczywistości. Patrząc na efekt współpracy obu panów,
trudno sobie wyobrazić lepszego rysownika od Henrichona. Stosując
przede wszystkim różne odcienie czerwieni, stworzył świat
umierający, którego Słońce już dawno zaczęło chować się za
horyzontem. Fabuła również prezentuje wysoki poziom, motywy
biblijne i gnostyckie przeplatają się tworząc synkretyczną
jedność. Bohaterowie zarysowani są bardzo realistycznie, świetnie
oddano rozterki, które przeżywają i ich wzajemne relacje. Postacie
są wielowymiarowe, a chociaż wszyscy są żyjącą blisko ze sobą
rodziną, to każdy jest wyraźnie inny od pozostałych.
Jedyną wadą komiksu
jest jego cena. Dwa tomy przeczytałem w mniej niż 20 minut, a
kosztują razem ponad 70 złotych. Myślę, że warto poczekać na
zbiorcze wydanie Image i kupić komiks w języku angielskim,
zaoszczędzając kilkadziesiąt złotych.
Warto też zwrócić
uwagę na wierność biblijnej wersji tej historii. Nie ma co
ukrywać: jest wiele nieścisłości, jednak nie zmieniają one sensu
historii. Jasne, można by się kłócić, czy nie należałoby
wiernie oddać liczbę dzieci Noego czy budowę, ale film
Aronsofskyego, pomimo biblijnego rodowodu, nie jest religijną
superprodukcją pokroju „Pasji” czy chociażby „Dziesięciorga
Przykazań” DeMille. To raczej wariacja na temat jednej z historii
leżących u podstaw naszej kultury, niż film ku zbudowaniu wiary.
Pomimo tego, niektóre środowiska protestanckie w Stanach bardzo
aktywnie sprzeciwiają się wizji potopu przedstawionej w filmie.
Bazując na komiksie – nie widzę problemu. Historia jednoznacznie
określa się jako daleka od pierwowzoru, ale niesie to samo
przesłanie o Bożym planie wyrażającym się w pozornie szorstkiej
miłości, dającej początek nowemu światu.
Na tle komiksu trailery
filmu wypadają co najwyżej średnio. Oczywiście, to tylko zajawki
filmu, ale przecież zazwyczaj nawet najgorszy film ma świetną
zapowiedź. W trailerach widzimy świat ponury i mroczny, ale jest
to zupełnie inny mrok. Henrichonowi udało się oddać klimat
powolnej, nieuchronnej śmierci, podczas gdy w filmie ciemność
buduje napięcie, którego zwieńczeniem jest efektowna komputerowa
scena potopu. Dzięki temu, zamiast rozważań dotyczących natury
ludzkiej i moralnej oceny działalności człowieka, otrzymujemy
kolejny film akcji o apokaliptycznej katastrofie naturalnej. Tak, jak
komiks przywołuje na myśl Szninkela, tak trailery przypominają
bardziej „2012” czy „Pojutrze” Emmericha . Z drugiej strony,
trudno oceniać cały film na podstawie trzech minut trailera. Ja
jednak wolę zobaczyć finał tej historii na kredowym papierze niż
na srebrnym ekranie.
Nie ogarniasz? Czytaj więcej komiksów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz